Mother! (2017) – opinia o filmie #5

źródło: kinówki.pl
Tytuł: Mother!
Reżyseria: Darren Aronofsky (Requiem dla snu, Czarny łabędź)
Scenariusz: Darren Aronofsky (Requiem dla snu)
Gatunek: horror(?), thriller, psychologiczny
Premiera: 2017 (Polska i świat)
Produkcja: USA
Czas trwania: 2 godz. 1 min.
Zdjęcia: Matthew Libatique (Requiem dla snuCzarny łabędź)
Montaż: Andrew Weisblum (Czarny łabędź)
Dźwięk: Simon Poudrette (X-Men: Przeszłość, która nadejdzie, X-Men: Apocalypse)

Na niektóre filmy idziesz i czegoś oczekujesz. Czasem głębszego przekazu, ale zdecydowanie najczęściej – rozrywki. Niektóre filmy spełniają twoje oczekiwania, inne nie. Wtedy jesteś nieco niezadowolony, żałujesz źle wydanych pieniędzy, ale z reguły szybko o nich zapominasz i ewentualnie odradzasz je znajomym, którzy o owych filmach czasem wspominają. Ale co, gdy od filmu nie oczekujesz niczego albo, i tu sprawa się komplikuje, oczekujesz czegoś, czego nigdy od niego nie dostaniesz, ale za to jest ci w stanie dać znacznie więcej? Więcej niż jesteś w stanie znieść.

Na piątkowy seans wybrałam film Mother! spośród trzech (pozostałymi dwoma były Piła: Dziedzictwo i Śmierć nadejdzie dziś), nad którymi się zastanawiałam w ramach obejrzenia czegoś, co mnie przestraszy – nie przerazi, ale po prostu dostarczy rozrywki z stylu spooky. Mother! zaczyna się sielankowym życiem małżeństwa – młodej kobiety pieczołowicie odbudowującej dom, w którym mieszka wraz ze swoim mężem – pisarzem zmagającym się z twórczą blokadą. Spokój domowego ogniska, o które tak dba bohaterka grana przez Jennifer Lawrence zostaje zakłócony, gdy w ich domu zjawia się nieznajomy mężczyzna. Przez wielu Mother! określane jest mianem horroru, którym zdecydowanie nie jest. Ze swojej strony mogę tylko zasugerować, że jeżeli chcielibyśmy go koniecznie zakwalifikować do jakiegoś gatunku to chyba najbliższym prawdy byłby thriller, dreszczowiec psychologiczny.

Na pierwszy rzut oka, oprócz przepięknych wnętrz, uwagę przykuwa praca kamery. W scenie, gdy główna bohaterka pojawia się pierwszy raz kamera dosłownie przykleja się do jej twarzy. Od tej pory to jej emocje są siłą napędową filmu. Wiemy tylko to, o czym wie bohaterka i widzimy tylko to, co ona. To pozwala na bardzo intymne odbieranie emocji postaci, a są one wspaniale oddane i niezwykle zagrane. Reżyser i scenarzysta Darren Aronofsky stworzył otoczenie i nastrój, w którym bohaterka czuje się szczęśliwa, by pieczołowicie wypełniać je hałasem i szaleństwem, zmuszając ją do żonglowania emocjami.

źródło: ars.pl

Bardzo trudno jest omówić historię zawartą w tym filmie, ponieważ nie istnieje ona bez pięknych wnętrz, pracy kamery, dźwięków, minimalizmu i przepychu jednocześnie. Wszystkie techniczne zabiegi składają się na odbiór Mother!, tworząc perfekcyjną całość. Reżyser takich filmów, jak m.in. Requiem dla snu czy Czarny łabędź, po raz kolejny stworzył dzieło z jednej strony kompletne, ale z drugiej pozostawiające lukę dla odbiorcy, którą może zapełnić własnymi doświadczeniami, interpretacjami. Mother! jest lustrem: zobaczysz w nim tylko to co, już masz w sobie*.

Jedynym, co może przeszkodzić w odbiorze filmu Darrena Aronofsky'ego jest nieodpowiednie podejście do niego. Twórcy, moim zdaniem niepotrzebnie, zdecydowali się na promowanie go, jako horroru, ewentualnie thrillera. Stawia to widza w niekomfortowej sytuacji, gdy tak naprawdę dowiaduje się, że jest to kłamstwem i ma do czynienia ze znacznie bardziej wartościowym dziełem, na które nie zawsze jest gotowy albo po prostu nie ma ochoty takowego w danej chwili oglądać.

Nie jestem zwolennikiem przeświadczenia, że film powinien ukazywać tylko to, co chcieli nam przekazać twórcy. Sama osobiście interpretuję Mother! na wiele sposobów. Niektóre z nich są bardziej spójne, inne mniej, ale jest to nieważne dopóty, dopóki każde z nich mnie porusza i wywołuje jakieś emocje. Po filmie Mother! wyszłam z kina totalnie rozsypana. Od początku, scena po scenie ten film mnie powoli niszczył, a ból i dyskomfort bohaterów stawał się moim własnym. Było to dla mnie niezwykłe doświadczenie. Może dla niektórych będzie to przesadą, ale mogłabym się pokusić o sięgnięcie po słowo katharsis – oczyszczenie poprzez sztukę, ponieważ chyba jeszcze żaden film nie sięgnął do mojego wnętrza tak głęboko, jak ten.

Ocena: 10/10
arcydzieło!

Znajdź mnie na Filmwebie.
*Cień wiatru, Carlos Ruiz Zafón; cytat przeredagowany na potrzeby opinii  – cytat oryginalny: Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie

Komentarze

  1. Nie wiem co sądzić. Bo słyszałam tak dużo złych opinii na temat tego filmu, że jestem w szoku, iż Ci się spodobał. Nie widziałam go, nie zamierzam też iść do kina. Ale niesamowite jest to jak film może być skrajnie odbierany - dla Ciebie arcydzieło, dla kogoś innego totalne dno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że tak wiele negatywnych opinii wynika z nieznajomości materiału, który posłużył za źródło przy pisaniu scenariusza do tego filmu (lub z braku świadomości, że był on pisany w ogóle w oparciu o cokolwiek, a nie jest tylko wymysłem reżysera) oraz z tego, że jest on przedstawiany, jako horror - ludzie oczekują czegoś pokroju "Naznaczonego", a dostają swoistego rodzaju przedstawienie wydarzeń biblijnych. Dla ludzi wybierających się na "Mother!" "z ulicy" jest to po prostu zbitek scen, który po połączeniu nie ma żadnego sensu.
      Ja sama wybrałam się na ten film, obejrzawszy zwiastun jeden raz i bardzo mi się spodobał. Poszłam na niego bez większych oczekiwań. Teraz boję się czytać jakiekolwiek recenzje czy opinie, bo ten film stał mi się tak bliski, że negatywne oceny odbieram bardzo osobiście.
      Trudno mi też stwierdzić, czy lepiej jest wiedzieć, o czym dokładnie będzie "Mother!" przed jego obejrzeniem czy zagłębić się w tę historię po seansie. Ja obejrzałam go bez fundamentalnej wiedzy o tym, co posłużyło za materiał źródłowy i zaczęłam go interpretować na swój sposób - był to dla mnie po prostu dobrze nagrany i zagrany film, który poruszył jakąś zastałą strunę we mnie. Później, po trzech dniach myślenia o nim, dotarły do mnie pewne fakty (już po napisaniu opinii) i mam go ochotę zobaczyć jeszcze raz, by zobaczyć go oczami reżysera i aktorów.
      Nie będę namawiała do pójścia do kina, ale jeżeli kiedyś trafi Ci się okazja, by go obejrzeć to serdecznie polecam i przekazuję w Twoje ręce malutką wskazówkę: roboczy tytuł tego filmu to "Day 6" - dzień, w którym Bóg stworzył człowieka :)

      P.S.: Dziękuję bardzo za pozostawienie pierwszego na moim blogu komentarza :)

      Usuń

Prześlij komentarz