Make Me Bio Featherlight (lekki krem dla cery tłustej i mieszanej) – opinia kosmetyczna #1


Nazwa: Featherlight
Marka: Make Me Bio
Powierzchnia ciała: twarz, skóra tłusta i mieszana
Zapewnienia producenta: lekki, szybko się wchłania, wzmacnia narzynka włoswate, ujędrnia, nawilża, reguluje gruczoły łojowe, tonizuje i rozjaśnia skórę
Skład: olej z orzechów laskowych tłoczony na zimno, olej jojoba, woda z kwiatu pomarańczy, olej z grejpfruta
Pojemność: 60 ml
Cena: ok. 66 zł (11 zł/10 ml)

Po krem Featherlight od Make Me Bio sięgnęłam tuż po tym, jak wykończyłam jeden z dostępnych na rynku kremów ze śluzu ślimaka. Mój poprzedni krem do twarzy był dobry, ale chciałam spróbować czegoś nowego, także trochę tańszego.

Nie powiem, że wygląd opakowania nie miał znaczenia przy wyborze akurat tego kremu, bo miał całkiem spory. Nie da się ukryć, że Make Me Bio wyjątkowo dba o to, by ich produkty nie tylko się sprawdzały, ale także pięknie wyglądały. Odkręcając plastikowe wieczko ze szklanego słoiczka, znad opakowania unosi się nieco zbyt intensywny, ale nie chemiczny zapach tarty cytrynowej, a sam krem jest koloru bladożółtego. Jego konsystencja w słoiczku jest w specyficzny sposób galaretkowata, natomiast dotykając go czuje się jego tłustość.



Kończąc ocenę kremu pod kątem typowo estetycznym, po rozprowadzeniu go na skórze daje zaskakujący efekt woskowatości – jego warstwa dobrze chroni przed zimnem, nie przepuszczając go do naszej skóry. Działa także w drugą stronę – nie wypuszcza na zewnątrz nadmiaru sebum. Mam wielki problem z przetłuszczaniem się skóry w tzw. strefie T do tego stopnia, że od połowy dnia non stop z nosa zsuwają im się okulary. Po stosowaniu tego kremu zauważyłam znaczną poprawę.


Mimo swojej tłustości nie świeci się na twarzy, a jedynie ładnie i zdrowo ją rozświetla, a intensywny zapach nie transferuje się na skórę.

Ma też bardzo małe zużycie. Po miesiącu stosowania niemal w ogóle go ubyło.

Jedynym zarzutem, jaki mogę postawić względem producenta, jest to, że krem nie jest wcale taki lekki – mimo że nazwa się Featherlight (ang. lekki, jak piórko). Czuć go na twarzy, a po dłuższym stosowaniu i nieodpowiedniej pielęgnacji twarzy (rano i wieczorem) może zapychać.


Podsumowanie:
+ małe zużycie
+ piękny zapach
+ piękne opakowanie
+ ochronna "woskowata" warstwa na twarzy
+ łagodzi przetłuszczanie się cery

nie tak lekki, jak zapewnia producent i sugeruje nazwa
zapycha przy nieodpowiedniej pielęgnacji twarzy (rano i wieczorem)


Podsumowując, krem Featherlight od Make Me Bio sprawdzi się u osób ze skórą mocno przetłuszczającą się i wrażliwą na zimno, ale nie ze skłonnością do zapychania porów (chyba, że stosują pełną i regularną pielęgnację twarzy). Ja na pewno sięgnę także po inne kremy do twarzy tej marki – jestem bardzo ciekawa ich właściwości.

Komentarze